Fotograficzny biznes rewolucyjny?

Na wojnach zawsze ktoś ginął i ktoś zarabiał… dziś żądni pieniędzy amatorzy ruszają do Tunezji i Egiptu z myślą o robieniu zdjęć z pola walk i ich późniejszej sprzedaży. Nowy pomysł na biznes?

Turyści, amatorzy, domorośli paparazzi, hobbyści i szaleńcy – to najczęstsza grupa osób, która w ostatnich dniach mimo ostrzeżeń telewizyjnych i rządowych zdecydowała się wyjechać na „urlop” do krajów arabskich ogarniętych rewolucją. Czy naprawdę na taką wycieczkę pcha ich chęć odpoczynku od zimowej aury w Europie i powylegiwania się na słońcu? Okazuje się, że nie…

Wiele osób zdaje sobie sprawę z tego, że rewolucja, zamieszki, ludzka krew, chęć reform i zmian, a także krajowy bunt to doskonałe okazje do zrobienia zdjęć, które mogą przynieść spore zyski. Na ludzkim cierpieniu, dramacie i rewolucyjnych scenach z piekła rodem zarabia się całkiem nieźle – agencje prasowe i telewizje chętnie kupują dobre zdjęcia, zwłaszcza, jeśli są aktualne i wszyscy chcą je oglądać. Taka sytuacja panuje właśnie w Egipcie, Tunezji i kilku innych krajach arabskich, w których w najbliższych miesiącach może dojść do ludowego buntu.

Nie zważając więc na niebezpieczeństwo, wielu domorosłych fotografów ruszyło tam, gdzie sypią się kule i gdzie szansa uchwycenia ciekawych dla reszty świata informacji jest bardzo duża. Przeraża jednak fakt, że poza profesjonalnymi dziennikarzami, którzy w krajach arabskich wręcz powinni być, jest tam wielu dorobkiewiczów, którzy nie mają pojęcia jak zachować się w sytuacji kryzysowej i sami mogą na siebie ściągnąć niebezpieczeństwo. Żądza sławy i pieniędzy jest mimo to silniejsza: bo nawet jeśli telewizja zdjęć nie kupi, to przyjmie je chłonny internet, albo nawet ktoś z „centrum wydarzeń” zdecyduje się opublikować album lub książkę ze wspomnieniami z tych dni… i to się zapewne sprzeda.