Polskie finanse, czyli czego brak naszemu państwu?

Głośnym echem w mediach odbiło się uruchomienie przez Leszka Balcerowicza licznika długu publicznego. Jak naprawdę wyglądają polskie finanse i czy to my gonimy Europę, czy też własne długi gonią nas?

O polskim długu publicznym, który rośnie w zastraszającym tempie mówi się w ostatnich miesiącach coraz głośniej. Ci, którzy nie są nastawieni na myślenie „tu i teraz” i martwi ich sytuacja Polski, jaka spotka ich dzieci za 10, 15, 20 lat – są oburzeni i zaskoczeni faktem, jak mało robi się, by poprawić stan finansów publicznych. Tym bardziej bulwersującym zdaje się być licznik Balcerowicza, który na wielkim billboardzie w Warszawie pokazuje jak rośnie nam każdego dnia zadłużenie na przeciętnego obywatela.

Co minutę polski dług publiczny powiększa się o ok. 100 000 zł, w ciągu godziny, co łatwo sprawdzić rośnie o 6 mln zł. Każdego dnia daje to okrągłą sumkę 150 mln złotych. I choć przeciętnemu obywatelowi może się wydawać, że sprawa go nie dotyczy, to jednak ten dług trzeba będzie spłacić. A ponieważ Państwo to my, zatem to z naszych podatków, ulg, emerytur, wypłat, przywilejów będzie on spłacany. Taki stan rzeczy naturalnie zagraża nie tylko portfelowi przysłowiowego Kowalskiego, ale przede wszystkimi rozwojowi krajowej gospodarki.

Podsumowując, polskiemu państwu brak tak naprawdę jednego: reformatora z prawdziwego zdarzenia, który pewnie podłożyłby głowę pod polityczny topór, ale i wyciągnął kraj z zadłużenia i prawnych absurdów, które utrudniają polskiej gospodarce rozwój i hamowanie tak radykalnego wzrostu zadłużenia państwa.