Ustawa o dopalaczach komplikuje pracę policji

Ustawa o dopalaczach zaczęła obowiązywać 10 grudnia 2010 roku, ok. 2 miesiące po tym, kiedy Sanepid w asyście policji zamknął sklepy z dopalaczami w całej Polsce.

Taki krok był konieczny, by powstrzymać coraz szybciej nakręcającą się maszynę przykrych wypadków – konsekwencji zażywania dopalaczy. Okazuje się jednak, że ustawa pisana i przyjęta w pośpiechu, utrudnia pracę policji. Jej skomplikowane zapisy powodują kłopoty w interpretacji, a to stwarza niejasną sytuację dla policji.

Ustawa mówi m.in., że funkcjonariusze policji nie mogą prowadzić działań operacyjnych związanych z producentami czy handlarzami substancji psychoaktywnych. Ustawa wyjmuje więc policjantom z ręki ważną broń przeciwko dopalaczowym biznesmenom. Oznacza to, że nie może stosować wobec nich np. podsłuchów. A są one niezbędne przy zgłoszeniu podejrzenia handlarzy o prowadzenie działalności niezgodnej z prawem.

W wyniku takich przepisów, policja, która opiera się wyłącznie na przeczuciu, a nie solidnych dowodach, może narazić się na zarzuty przekroczenia uprawnień. A to wiąże się z procesami i wysokimi odszkodowaniami. Wszystko dlatego, że w wypadku handlu dopalaczami obowiązują  administracyjne, a nie karne procedury. Większe prawa w egzekwowaniu antydopalaczowych przepisów ustawodawca dał Sanepidowi. Jego inspektorzy mogą zamykać lokale podejrzane o działalność prodopalaczową, rekwirować towar znaleziony w takich sklepach, a w przypadku wykrycia w nim substancji niedozwolonych, są uprawnieni do nakładania wysokich kar, opiewających nawet na milion zł.