Azjatyccy handlarze nie interesują fiskusa

targowisko

Lukasz Majkowski (flickr)

Od kilkunastu lat w naszym kraju systematycznie wzrasta ilość handlujących cudzoziemców, punktów sprzedaży i centrów handlowych, gdzie większość, a nie rzadko 100% obsługi stanowią obcokrajowcy pochodzący przede wszystkim z krajów azjatyckich.

Prym w tej dziedzinie wiodą handlarze chińscy i wietnamscy, którzy już w połowie lat dziewięćdziesiątych zagospodarowali duże tereny m.in. w słynnej Wólce Kosowskiej – bliskie sąsiedztwo Warszawy. Powstały tam ogromne magazyny-hurtownie, w których codziennie odbywają się wielomilionowe transakcje, w większości poza jakąkolwiek rejestracją fiskalną, czyli bez podatków (państwo nie zyskuje na takim handlu, a wręcz traci).

Nikt z polskich urzędników nie jest w stanie stwierdzić ile osób jest zatrudnionych w wielkim centrum Wólki Kosowskiej. Rządy wewnątrz niepodzielnie sprawują Azjaci, nie dopuszczając do kontrolowania „ich terytorium” przez polskie służby tak skarbowe jak i mundurowe. Wszelkie spory i zatargi załatwiane są we własnym gronie, a jedną z drastyczniejszych metod walki z konkurencją stosowaną w Wólce Kosowskiej są podpalenia. Dochodziło do nich już niejednokrotnie i mimo interwencji jednostek straży pożarnej, nie udało się wyjaśnić żadnego z tych brutalnych aktów przemocy. Wólka rządzi się własnymi prawami i to, co dzieje się w jej „wnętrzu” tak naprawdę pozostaje dla osób spoza handlu z Azjatami absolutną zagadką.

Jak to możliwe? Przede wszystkim taka sytuacja jest efektem niemożliwości porozumienia się polskich urzędników z handlującymi w Wólce „przedsiębiorcami”. Większość z nich nie zna (jak twierdzą) j. polskiego, co nie przeszkadza im jednak w prowadzeniu w Polsce interesów. Bardzo intratnych interesów. Najemcy boksów w Wólce Kosowskiej walczą nie tylko z urzędnikami, ale i między sobą: to prawdziwa, brutalna rywalizacja między Wietnamczykami, Turkami, Chińczykami i innymi robiącymi tu interesy. A w grę wchodzą ogromne pieniędze, które krążą poza oficjalnym obiegiem.

Rozrastająca się w kraju liczba dużych centrów handlowych sprzedających tanie, bardzo często złej jakości towary pochodzące głównie z Wólki Kosowskiej jest jedną z poważnych przyczyn zapaści polskiego handlu. Towary sprowadzane z Chin czy Wietnamu są produkowane w tamtejszych „manufakturach” nie spełniających żadnych cywilizowanych wymogów, gdzie pracownicy nie podlegają jakiejkolwiek ochronie, pracując przy tym po kilkanaście godzin dziennie. Polski producent w starciu z taką konkurencją jest całkowicie bez szans. Problem jest poważny, ale nie wiadomo, czy w najbliższym czasie cokolwiek ma szanse się zmienić.