Koniec dopalaczy

W weekend kontrolerzy sanepidu w asyście funkcjonariuszy policji przeprowadzili inspekcje w sklepach z dopalaczami. W rezultacie blisko 1000 punktów handlowych zostało zamkniętych i zaplombowanych.

Dopalacze już od ponad dwóch lat cieszą się w Polsce niesłabnącą popularnością. Mimo że sprzedawane są jako produkty kolekcjonerskie, ich dystrybutorzy nie boją się reklamować ich jako świetnej, w pełni legalnej alternatywy dla narkotyków. Taka promocja zrobiła swoje, a sklepy przeżywały prawdziwe oblężenie. A jeśli do sklepu było nie po drodze, „rozweselacze” zawsze można było zamówić przez telefon z dostawą do domu, akademika, a nawet do szkoły.

I tak niezwykle dochodowy biznes się kręcił, a o jego skutkach chyba najbardziej mogliśmy się przekonać w ubiegłym tygodniu. Dziesiątki osób z zatruciem dopalaczami trafiały na szpitalne oddziały ratunkowe w całej Polsce. Kilka osób zmarło. Pomimo tego, że dopalacze zbierają tragiczne żniwo, nie brakuje ich zwolenników. A są one coraz bardziej niebezpieczne, wręcz eksperymentalne. Wynika to z faktu, że ich skład jest ciągle modyfikowany i uzupełniany o nowe substancje, które jeszcze nie znalazły się na liście zakazanych. W ten sposób ciągle są legalne.

A raczej były. Weekendowa, dokładnie zaplanowana przez rząd akcja, w wyniku której do odwołania zaplombowano sklepy  z dopalaczami, może doprowadzić do tego, że na zawsze zostaną wykluczone z legalnego obiegu. Na razie znikną na półtora roku, bo tyle przewiduje nowelizacja ustawy, która ma zostać przyjęta w sejmie. Premier zapowiedział jednak, że walka z dopalaczami rozpoczęła się na poważnie i będzie kontynuowana nawet za cenę naginania prawa.