Zwolnienia grupowe: raport

zwolnienia grupowe

„it was 3 a.m.” (flickr)

Choć w dobie kryzysu stopa bezrobocia notowana w naszym kraju wydaje się być całkiem niska w porównaniu do innych europejskich państw, to jednak nie da się ukryć, że w polskich firmach dochodzi do coraz większej liczby zwolnień grupowych. Z szacunków Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej wynika, że tylko w I kwartale tego roku zgłoszono plany zwolnień obejmujących łącznie ok. 21 tysięcy podwładnych. To wzrost o 6 tysięcy w porównaniu do analogicznego okresu poprzedniego roku.

Szef resortu pracy, Władysław Kosiniak-Kamysz uspokaja jednak, że skala zwolnień niekoniecznie jest tak wysoka, jak wynika ze zgłoszeń. Zauważa bowiem, że część przedsiębiorców przedstawia swoje plany w kilku urzędach pracy działających w różnych miejscowościach, ponieważ nie są pewni, ilu dokładnie pracowników zwolnią w poszczególnych oddziałach swoich firm. Bywa również tak, że część zwolnień nie jest przeprowadzanych, bo ostatecznie pracodawcy dochodzą z pracownikami do porozumienia na temat obniżenia pensji czy zmiany warunków zatrudnienia.

Jak na razie, zapewniania ministra pracy znajdują odzwierciedlenie w rzeczywistych danych. Okazuje się, że między styczniem a marcem zwolnionych zostało tylko 12,3 tysiąca osób, czyli znacznie mniej niż wcześniej zapowiadano. Najwięcej grupowych zwolnień odnotowano w województwie śląskim i mazowieckim, gdzie było to kolejno 5 tysięcy oraz 2,5 tysiąca osób. Specjaliści zaznaczają, że duży odsetek zwalnianych osób w tych regionach wynika z faktu, iż właśnie tam występuje szczególne natężenie centrali firm działających na terenie Polski.

Eksperci uważają, że aby sytuacja na polskim rynku pracy uległa poprawie, gospodarka musi notować wzrost na poziomie min. 4-5% rocznie. Takich wyników nie można się jednak spodziewać na przestrzeni, co najmniej 2 najbliższych lat. Mimo to, istnieje nadzieja, że zmniejszy się liczba zwolnień grupowych. Miałby w tym pomóc planowany przez resort pracy program dopłat do pensji pracowniczych kierowany do firm znajdujących się w wyjątkowo kiepskiej sytuacji finansowej.

Wedle założeń, o dopłaty do wynagrodzeń dla pracowników mogłyby ubiegać się przedsiębiorstwa, w których obroty spadną, co najmniej o 15%. Dopłata dla jednej osoby wynosiłaby 794zł, czyli tyle, ile dostają bezrobotni korzystający z zasiłku. Pozostałą część pensji wypłacałby pracodawca. Ministerstwo pracy wylicza, że takie działania pozwoliłyby zapobiec zwolnieniu nawet 60 tysięcy pracowników.