Gaz łupkowy a ekologia

Wiadomość o tym, że posiadamy bogate źródła gazu łupkowego zelektryzowała niemal wszystkich. To szansa na niezależność energetyczną i dobrobyt. Protestują jednak ekolodzy.

Nie ma tematów, które nie polaryzowałyby ludzi pod względem wywoływanych reakcji. Podobnie w przypadku gazu uwięzionego w łupkach opinie są zróżnicowane. Na przeciwnym biegunie do huraoptymistów wierzących w to, iż zasoby te to gwarancja lepszego jutra, stoją krytycy wskazujący na zagrożenia. Podnoszony jest temat obciążenia, jakie eksploatacja łupków powoduje dla środowiska.

Aby zrozumieć, o co chodzi w tej dyskusji, trzeba choć w przybliżeniu wiedzieć, jak się gaz łupkowy wydobywa. Dokonuje się to opracowaną przez Amerykanów metodą szczelinowania. Najpierw jest wykonywany pionowy odwiert, następnie poziome, rozchodzące się od tego głównego „szybu”. W tak powstały system tuneli wtłacza się wodę zmieszaną z chemikaliami. Ona powoduje powstanie szczelin w skałach, dzięki którym uwalnia się zmagazynowany w nich gaz.

Ekolodzy jako zagrożenie wskazują głównie wzmiankowane chemikalia dodawane do wody. Istnieją opinie, według których na terenach, gdzie eksploatuje się łupki, pitna woda jest skażona i powoduje straszliwe choroby. Jednak eksperci z drugiej strony tłumaczą, iż to niemożliwe. Zasoby wody pitnej znajdują się na głębokości kilkuset metrów, odwierty zaś sięgają dużo głębiej, nawet na kilometr. Nie ma więc możliwości, że skażona ciecz przecieknie, ponieważ znajduje się niżej. Co więcej, groźnie brzmiące słowo „chemikalia” oznacza zestaw czynników chemicznych, z których większość stosujemy na co dzień – występują chociażby w pożywieniu, np. jako zagęszczacze. Aby uspokoić opinię publiczną planuje się nawet doprowadzenie do sytuacji, w której wszystkie chemikalia dodawane do wody będą substancjami stosowanymi w przemyśle spożywczym.

Przyglądając się argumentom obydwu stron nie można zapominać o tym, że tu i tu w tle stoją ogromne pieniądze. Zwolennicy mają wsparcie firm zainteresowanych eksploatowaniem złóż (o ich interesy na terenie Polski miał się m.in. zatroszczyć Obama podczas minionej wizyty w naszym kraju). Przeciwnikom zaś argumentów dostarczają Ci, którym pojawienie się na rynku dużej ilości taniego gazu jest nie na rękę, czyli kraje będące obecnie wiodącymi eksporterami tego paliwa.

Posiadanie złóż ropy lub gazu łupkowego to dla wielu krajów prawdziwy prezent od losu. Daje nadzieje na energetyczną niezależność – dzięki ropie pozyskiwanej z łupków Estonia już się uniezależniła od Rosji. W jej ślady mają szansę pójść także inne kraje. Przykładem może być lider łupkowej rewolucji, czyli Stany Zjednoczone. Jeszcze w 2007 roku cena 1000 metrów sześciennych gazu wynosiła na giełdzie 400 dolarów. Dzięki łupkom szybko spadła do 150 dolarów, a USA nie tylko przestało kupować gaz z zewnątrz, ale staje się jego coraz większym eksporterem.

Mimo budującego przykładu Stanów Zjednoczonych nie wszyscy podzielają entuzjazm. Niemcy i Francja zabroniły ich eksploatacji, socjalistyczno-zielona koalicja w Szwecji także zapowiedziała, iż jeśli wygra, to kraj zrezygnuje z łupków, Rosja z kolei ostatnio niespodziewanie zmieniła zdanie – z wroga zamienia się w przyjaciela rewolucji (co jest zagadkowe, jeśli uwzględni się fakt, iż jest potęgą konwencjonalnych złóż). W Polsce rozkręca się coraz głośniejsza kampania informacyjna, która będzie walką o opinię publiczną.